-
Portrety przedstawiają moich kolegów i koleżanki z klasy. Są wśród nich osoby cierpiące na depresję, byli mnisi, kucharz wegetariański, „konik” trudniący się handlem biletami na wydarzenia sportowe, artystka, emeryt i jeszcze ta jedna osoba, o której nie wiem właściwie nic konkretnego. Jak trafiliśmy do jednej klasy? To dzięki wyjątkowej szkole i wyjątkowemu systemowi edukacji. Rørvig Folkehøjskole jest jedną z tradycyjnych duńskich "szkół ludowych".
Rørvig leży na wyspie Zelandii. To miejscowość letniskowa, która przez większą część roku jest niemal wymarła. W budynku, który zajmuje szkoła, był niegdyś hotel. Król Christian X, który miał tu swój pokój, prawdopodobnie docenił malowniczość okolicy – w pobliżu znajduje się jezioro Dybesø i zatoka Kattegat, a wokół rozpościerają się liczne lasy.
Za twórcę "szkół ludowych" uważa się Nikolaia Grundtviga, duńskiego pisarza i poetę, a także pastora i filozofa, który w XIX wieku założył szkołę mającą za zadanie edukację młodzieży chłopskiej. Mało kto pamięta, że i w Polsce powstawały niegdyś tak zwane "uniwersytety ludowe".
Dziś jednak, zarówno w Danii, jak i w innych państwach skandynawskich, szkoły te stawiają sobie nieco inne cele – "find det, du er god til", czyli "odkryj w czym jesteś dobry". Oferta kierowana jest więc szczególnie do młodzieży, która potrzebuje pomocy w wyborze odpowiedniej ścieżki edukacji. Oprócz tego starają się być miejscem, w którym można spotkać ludzi pochodzących z bardzo różnych środowisk. W Polsce tak skupiliśmy się na zdobywaniu kwalifikacji i osiąganiu kolejnych stopni w naszym hierarchicznym systemie edukacji, że zapomnieliśmy o rzeczach zupełnie zwykłych, a jednak niezmiernie ważnych – rozwijaniu swoich pasji i poznawaniu różnych sposobów myślenia.
Do Rørvig Folkehøjskole po raz pierwszy przyjechałem w 2008 roku. Powitała mnie Karin. Nie znała ani słowa po angielsku i zachowywała się co najmniej ekscentrycznie. Hall pachniał kadzidełkiem, a udekorowany był na sposób indyjski. "Dom wariatów" – pomyślałem i chciałem wracać. Dziś Karin nosi imię Robin i jest mężczyzną. Poznałem tam wielu innych specyficznych, a także po prostu bystrych, ludzi. Chciałbym więc odwiedzić szkołę po raz czwarty i znów z moim szkockim nauczycielem rysunku, Paulem, pójść na przechadzkę wokół jeziora. Birger, wielki dziwak i nie mniejszy artysta, powiedział kiedyś o naszym znajomym, Eriku: "Chciał rzucić szkołę i podróżować po świecie, a wrócił po trzech dniach. To musiał być bardzo mały świat.". Albo bardzo ciekawa szkoła.